W lutym ubiegłego roku w Radomsku rozgorzała dyskusja na temat budżetu obywatelskiego. Prezydent chciał, by stał się on zielony, a radni KO – by pozostał w niezmienionym kształcie. Czy jednak to, co nazywamy „budżetem obywatelskim”, ma coś wspólnego z oryginalną ideą? O tym, jakie problemy nękają BO w polskich miastach, rozmawiamy z Aliną Czyżewską, aktywistką stowarzyszenia „Ludzie dla miasta” i sieci Watchdog Polska oraz inspiratorką zmian w budżecie partycypacyjnym w Gorzowie Wielkopolskim.
Radomsko24.pl: Jaki jest największy grzech polskich budżetów obywatelskich?
Alina Czyżewska: Głosowanioza.
To znaczy?
W Polsce budżety obywatelskie są formą rywalizacji pomiędzy mieszkańcami. A nie taka była pierwotna idea, to jedynie polskie wypaczenie. U nas wszystko zostało sprowadzone do liczenia szabelek i zdobywania głosów. Bardzo często jest przecież tak, że wygrywa nie ten projekt, który jest naprawdę potrzebny, ale ten, w którego promocję zaangażuje się więcej sił i środków.
Zobacz także: Ruszyły konsultacje w sprawie Budżetu Obywatelskiego w Radomsku
Każdy był świadkiem sytuacji, gdy do drzwi jego domu pukały dzieci z lokalnej podstawówki, żeby zachęcić do głosowania na nowe boisko czy plac zabaw.
Tak, dokładnie. U nas w Gorzowie kiedyś było tak, że szkoły, starając się o remont tak podstawowych rzeczy jak boisko czy ogrodzenie, ścigały się ze sobą i innymi mieszkańcami o pieniądze. Uczniowie i uczennice chodzili wtedy po domach, żeby zbierać potrzebne podpisy, a w nagrodę dostawały… wyjście klasy do kina albo plusy z zachowania.
Dlaczego my się na to godzimy? Na to napuszczanie na siebie obywateli, ściganie się o te, śmieszne w gruncie rzeczy, pieniądze? Bo zmieńmy na chwilę perspektywę: przecież cały budżet miasta, gminy, to jest budżet obywateli. Nie radnych, nie prezydenta – obywateli. Mieszkańcy tylko zatrudniają samorządowców, aby ci w ich imieniu nimi zarządzali. Ile wynosi budżet Radomska?
Około 250 mln zł. A na budżet obywatelski co roku przeznacza się około miliona.
No i widzisz. Przestaliśmy uważać te 250 mln za nasze wspólne pieniądze – zamiast tego osoby decyzyjne wydzieliły jakiś ochłap, żeby obywatele musieli o niego walczyć. Ilu mieszkańców ma Radomsko?
Jakieś 40 tys.
Czyli tak: 40 tys. ludzi bije się o jeden milion, a pozostałe 250 mln rozdziela 21 radnych. Przez „budżety obywatelskie” odwracana jest uwaga mieszkańców od całego, ogromnego budżetu. Wróćmy teraz do tych szkół – przecież ich remonty, budowanie boisk, placów zabaw, ogrodzeń, to są podstawowe zadania gminy. My po to właśnie dajemy prezydentowi i radnym te pieniądze w zarządzanie, żeby oni zadbali o takie rzeczy. I co, oni nagle mówią, żeby rozpisać projekt i walczyć o kawałek tej śmiesznej, „obywatelskiej” kwoty?
Nasz błąd polega na tym, że nie mamy poczucia, że, jak mówi ustawa o samorządzie gminnym, jesteśmy „wspólnotą samorządową”. Nie mamy jak nauczyć się, że całe miasto jest naszym wspólnym dobrem. Szkoły, boiska, drogi, chodniki, polityka mieszkaniowa, komunikacja miejska – od tego zależy, czy ludzie będą chcieli tu żyć. Miasto to nie jest zdobycz przechodząca z rąk do rąk, miasto to my, mieszkańcy, a w wyborach zmieniamy tylko zarządcę naszego majątku. A wielu wójtów, burmistrzów i prezydentów tak właśnie postrzega rządzenie gminą: tutaj damy mieszkańcom trochę kasy, żeby mogli sobie zbudować plac zabaw, ale niech oni się specjalnie nie angażują w to, co się dzieje z resztą.
I ci włodarze sami tego nie zmienią, to właśnie mieszkańcy muszą zrozumieć demokrację, przestroić myślenie i zaprotestować. Mamy inny instrument, z którego możemy korzystać: na podstawie art. 241 K.p.a (Kodeks postępowania administracyjnego – dop. red.) każdy może zgłosić własny wniosek o zabezpieczenie w planie budżetu miasta na przyszły rok środków na remont chodnika pod waszym blokiem, przyjść na sesję rady gminy, kiedy jest dyskutowany budżet, patrzeć naszym „wybrańcom” na ręce, zabrać głos… I do tego bardzo zachęcam, wniosek należy skierować do prezydenta miasta. Bo jeśli się od 10 lat potykasz o tę samą wyrwę w chodniku, to warto chyba zapytać: „hej, co wy tam właściwie w tym ratuszu robicie?”.
No dobrze, czyli budżet obywatelski nie powinien służyć do łatania dziur, które powinny być załatane przez gminę. Co w takim razie powinno być w jego ramach realizowane?
Należy rozwiązywać problemy, które trapią lokalną społeczność. A żeby to zrobić, trzeba najpierw się spotkać i porozmawiać o potrzebach i o tych problemach. Może w okolicy jest mało terenów rekreacyjnych? Albo nie ma gdzie uprawiać aktywności fizycznej? A może w ogóle nie chodzi o zagospodarowanie przestrzeni, ale o brak bezpieczeństwa? Nie ma demokracji bez rozmów o problemach i potrzebach lokalnej wspólnoty.
Mam wrażenie, że my popadamy w takie automatyzmy myślowe. Tutaj zrobić siłownię zewnętrzną, tutaj plac zabaw i sprawa załatwiona. Nie o to w tym chodzi! Każde osiedle, dzielnica, wieś potrzebuje czegoś innego. Twórzmy przestrzeń, która odpowiada na nasze potrzeby, a nie na zachcianki.
To, o czym mówisz, jest na pewno bardzo ważne, ale jak właściwie zatrzymać tę pogoń za głosami?
Z inspiracji stowarzyszenia „Ludzie dla miasta”, którego jestem członkinią, udało się zreformować budżet obywatelski w Gorzowie Wielkopolskim. Zaczęło się od spotkania dla mieszkańców, na które przyszli również urzędnicy. Na tym spotkaniu opowiadaliśmy, skąd się w ogóle wzięły budżety partycypacyjne. A idea była taka, żeby wspólnie rozwiązywać problemy miasta i współdecydować o politykach publicznych, np. o polityce edukacyjnej, mieszkaniowej czy zdrowotnej.
Jeśli problemem jest np. słabo działająca komunikacja miejska, to należy najpierw usiąść i o tym porozmawiać, zdiagnozować problemy i potrzeby. Każdy widzi trochę inny wycinek rzeczywistości, więc warto zebrać się w grupie i ustalić, jaki jest pełny obraz sytuacji. I teraz moje pytanie do ciebie: czy wyobrażasz sobie, że do „klasycznego” BO trafia wniosek pod tytułem: „poprawa jakości transportu publicznego” albo „poprawa poziomu edukacji”? A takimi problemami zajmowali się mieszkańcy i mieszkanki brazylijskiego Porto Alegre. „Rozdział” pieniędzy był efektem rozmów i decyzji, a nie celem bojów.
Zobacz także: Staszczyk niezależnie. Nie ma puli terytorialnych, merytorycznych czy inwestycyjnych
Chyba wiem, co powiedziałby urząd gminy po złożeniu takiego projektu: „wartość zadania może wynieść maksymalnie 250 tys. złotych i nie generować zbyt dużych kosztów w przyszłości”.
No właśnie. „I nie może generować dużych kosztów w przyszłości” – wow, to jest traktowanie mieszkańców trochę jak dzieci: dajemy wam tu kieszonkowe, żebyście kupili sobie cukierki, ale na ważne rzeczy pieniędzy już wam nie damy, bo to są pieniądze dla dużych i ważnych. I najgorsze jest to, że nas nawet specjalnie to żenujące kieszonkowe nie oburza.
Mądrze zarządzany urząd powinien wziąć wszystkie wnioski, przeanalizować je i włączyć do projektu budżetu miasta te najbardziej podstawowe potrzeby. Do ogólnego miejskiego budżetu, tego liczącego 250 mln złotych. Bo to nie może tak być, że mieszkańcy potrzebują, nie wiem, remontu dachu w przedszkolu, a wójt, burmistrz, prezydent odsyła ich do walki o ochłap – do budżetu obywatelskiego, czyli o mikry wycinek „dużego” budżetu. Przypominam: cały budżet jest budżetem obywateli!
Powróćmy może jednak do Gorzowa.
Nasz wydział komunikacji z mieszkańcami powoli zaczął wprowadzać różne zmiany, aby zakończyć frustrującą wszystkich głosowaniozę. Wspólnie z mieszkańcami wypracowywano i wdrażano nowe zasady, testowano nowe opcje, z roku na rok udoskonalano. Biuro Konsultacji i Rewitalizacji wraz z mieszkańcami i mieszkankami wykonało świetną robotę. Obecnie mieszkańcy mają opcję spotkania się w rejonach głosowania i wspólnego zastanowienia się, jakie problemy dostrzegają w najbliższym otoczeniu. Co ważne, dzieje się to przed złożeniem wniosków.
Chodzi o to, żeby stworzyć mieszkańcom warunki do rozmawiania ze sobą i dostrzeżenia problemów innych. Żeby powiedzieli „no dobrze, ja tu mam jakiś problem, ale na tej ulicy woda wlewa się ludziom do piwnic. Może warto coś zadziałać?”. Czasem ludzie z pobliskich ulic łączą swoje pojedyncze wnioski w jeden, czasem rezygnują ze swojego pomysłu, widząc ogromne potrzeby sąsiadów z pobliskiej ulicy i rozwijają ich pomysł.
Jest rywalizacja, ale nie na siły, tylko na argumenty. Przede wszystkim mieszkańcy jednak ze sobą współpracują. I teraz bardzo ważna rzecz: jeśli ludzie jednogłośnie na takim spotkaniu porozumieją się i ustalą, które z zaprezentowanych projektów mają być realizowane w ramach puli przeznaczonej na ich dzielnicę, wtedy głosowania nie ma.
Decydują przez aklamację?
Tak. I wtedy nie ma zbierania podpisów, ścigania się, wysyłania dzieci po głosy czy całej tej marketingowej machiny. Bo demokracja to nie jest, jak wielu się wydaje, tylko prosty akt głosowania. Demokracja jest przede wszystkim dyskusją, kulturalną debatą, argumentowaniem i poznawaniem opinii innych, patrzeniem na wspólne dobro i wspólny interes, a nie tylko na swoje zachcianki.
A co na to radni?
Wielu zaczęło krytykować te spotkania w rejonach. „Jak to może być, że przychodzi 30-40 mieszkańców i oni decydują za cały rejon?” - tak mówili.
Też mam pewne obawy. Co się stanie, jak przyjdzie radny ze swoją grupką zwolenników i po prostu wszystkich zakrzyczy?
To nie byłoby strategicznie dobre, bo wtedy zniechęciłby swoich wyborców. W każdym razie niektórzy radni mają chyba przekonanie, że jak mieszkańcy spotkają się i decydują samodzielnie, to są dla nich zagrożeniem. A wracając do tego zarzutu, że przychodzi kilkadziesiąt lub kilkaset osób i one decydują za wszystkich – a ilu przepraszam jest radnych? Przecież oni tam w 25 osób decydują o prawie miliardowym budżecie Gorzowa Wielkopolskiego!
Ilu mieszkańców ma taki rejon?
Jest ich osiem, więc będzie to jakoś po 15 tys. mieszkańców w jednym rejonie.
Być może jestem nazbyt sceptyczny, ale czy twoja wiara w wiarygodność konsultacji społecznych nie jest trochę zbyt silna?
No dobrze, skoro nie wierzysz, to chciałabym opowiedzieć ci pewną historię. Pracownice gorzowskiego urzędu miasta przeprowadziły w jednej ze szkół warsztaty na temat różnic między głosowaniozą a rozwiązywaniem problemów. Szkoła miała rozdysponować hipotetyczną kwotę w ramach właśnie takiego „wewnętrznego” budżetu obywatelskiego.
No i oczywiście na początku uczniowie zaczęli uskuteczniać to, co doskonale znamy z naszych miast: kombinowanie, zawieranie strategicznych sojuszy, liczenie szabelek – wszystkie te patologie, o których mówiłam. Warto przytoczyć z opisu na stronie miasta:
„Potem aby dokonać ostatecznego wyboru, który z nich należy wybrać do realizacji odbyło się głosowanie oraz dyskusja w kilku grupach. Okazało się, że wyniki głosowania nie odzwierciedliły faktycznych potrzeb uczniów, które zostały wyartykułowane dopiero podczas dyskusji w poszczególnych grupach. I choć podczas głosowania najwięcej głosów otrzymał zakup sprzętu fryzjerskiego, to wypracowana przez grupy propozycja do realizacji dotyczyła uruchomienia stołówki, z której będą mogli korzystać wszyscy uczniowie odzieżówki. Uczniowie byli zgodni, że w przypadku decyzji w sprawach, które dotyczą wielu osób, ważne jest, by uwzględnić zdanie każdej osoby w grupie, poznać różne punkty widzenia i wypracować wspólną decyzję. Mechaniczne głosowanie nie daje takiej możliwości”.
Zobacz także: Ferenc: w przyszłym roku budżet obywatelski będzie zielony
Rok temu prezydent Jarosław Ferenc zaproponował, aby w Radomsku powstał zielony budżet obywatelski w miejsce tego funkcjonującego obecnie. Myślisz, że takie wyspecjalizowanie BO to jest dobry pomysł?
Wszystko zależy od realizacji. Jeśli będziemy dalej zaganiali ludzi do rywalizacji i głosowań, to otrzymamy kolejne wypaczenie idei demokracji i społeczeństwa obywatelskiego. Walić takie budżety „obywatelskie”! W pierwszej kolejności trzeba zacząć robić autentyczne konsultacje z mieszkańcami.
Budżet obywatelski jest niczym innym jak wyodrębnioną formą konsultacji społecznych. W ustawie o samorządzie gminnym mamy od lat artykuł 5a, który mówi o konsultacjach. Doprecyzowano go niedawno o ustępy, rozpoczynające się od: „Szczególną formą konsultacji społecznych jest budżet obywatelski”. Ale to, że budżet obywatelski od tego czasu jest już obowiązkowy, wcale nie zwalnia władz z odpowiedzialności rozmawiania z mieszkańcami. Naprawdę nie trzeba wymyślać i wpisywać do ustawy nowych instrumentów, żeby wziąć pod uwagę głos i potrzeby mieszkańców i mieszkanek.
Z tym wsłuchiwaniem się w głos ludzi bywa w Radomsku różnie.
Chodzi mi o prawdziwe konsultacje, a nie o listek figowy, który ma je udawać. Przecież władza nie jest wszechwiedząca, choć pewnie niektórzy włodarze miast i gmin myślą inaczej. Dla lepszego zaspokajania potrzeb gminy, opłaca się zapytać jej „użytkowników” i „użytkowniczki”, gdzie jest problem i co można zrobić lepiej.
Mieszkańcy jednak nie chcą brać udziału w konsultacjach, bo uważają, być może słusznie, że ich głos i tak nie ma znaczenia. Wiesz, ilu ludzi pojawiło się na spotkaniu dotyczącym rewitalizacji Radomska?
Ilu?
15. Wliczając w to urzędników, radnych, dziennikarzy i panie prowadzące spotkanie.
Cóż, można łatwo powiedzieć, że „wina leży po stronie mieszkańców, bo ci się nie interesują lokalnymi sprawami”. I tak pewnie jest najprościej. Ale może warto by było, żeby włodarze wyciągnęli jakieś wnioski z tej frekwencji? Na przykład takie, że mieszkańcy im nie ufają i nie chcą tracić czasu na jałowe debaty?
Uważam że, dopóki mieszkańcy miast i gmin nie zaczną pociągać do odpowiedzialności swoich wójtów, burmistrzów, prezydentów, radnych, nie zaczną im patrzeć na ręce, zamiast ścigać się po podrzucane im „cukierki”, to nic się w Polsce nie zmieni. Tu trzeba pytać, wnioskować, oceniać, mówić głośno o problemach – bez tego nigdy nie staniemy się dojrzałą demokracją. A organy władzy, nieważne czy samorządowej, czy centralnej, będą uważały się za absolutnych monarchów. To dwór tworzy króla – więc przestańmy to robić.
Rozmawiał Mateusz Patalan.
Alina Czyżewska jest aktorką teatralną pochodzącą z Gorzowa Wielkopolskiego. Aktywnie angażuje się w działalność społeczną, m.in. w ruchu miejskim „Ludzie dla miasta” oraz sieci obywatelskiej Watchdog Polska, gdzie zajmuje się kontrolowaniem władz i instytucji. Fanka ustawy o dostępie do informacji publicznej