W sezonie 2001/2002 dzielił ekstraklasową szatnię m. in. z Adamem Matyskiem, Olgierdem Moskalewiczem czy Igorem Sypniewskim. Na końcówkę kariery Cezary Stefańczyk wrócił do RKS, w którym się wychował. – 20 lat temu w Radomsku przez moment była wielka piłka. Teraz chcielibyśmy wrócić chociażby do drugiej ligi – mówi 36-letni obrońca.
W sezonie 2001/2002 był pan w kadrze RKS Radomsko, który właśnie awansował do obecnej ekstraklasy. Miał pan 17 lat, a w szatni nie tylko piłkarze niemal dwa razy starsi jak Dariusz Lewandowski czy Zdzisław Leszczyński, ale też znani ligowcy – Olgierd Moskalewicz czy nawet reprezentanci Polski – Adam Matysek.
Pyskować za bardzo nie mogłem, bo byłem rzeczywiście młodym chłopakiem. Miałem duży respekt do starszych zawodników. Jednak przez te 20 lat ta granica zaczęła się zacierać. Młodzi dużo śmielej wchodzą do drużyny. Bardzo cieszyłem się, że jeszcze w wieku juniora mogłem trenować z takimi zawodnikami. Dużo też uczyłem się od nich jak zachowywać się na boisku. Trudno mówić o jakimś bliskim kontakcie, bo różnica wieku była spora, ale zachowywali się wobec mnie bardzo profesjonalnie. Najbardziej zapadł mi w pamięć Igor Sypniewski. To był piłkarz przez duże p. Miał ogromne możliwości i umiejętności. Szkoda, że jego kariera tak się potoczyła. Dla mnie to był zawodnik z najlepszej trójki, z którymi grałem w ekstraklasie. Nie Danijel Ljuboja czy Miroslav Radović, ale właśnie Sypniewski był najlepszy.
Wtedy w RKS Radomsko o wszystkim decydował prezes klubu Tadeusz Dąbrowski.
Tak właśnie było. To człowiek, który doskonale rozumiał piłkę. Sam w nią długo grał i tak naprawdę bez niego RKS na pewno nie byłoby w ekstraklasie. Przejął klub na początku lat 90. XX wieku i doprowadził z czwartej ligi do elity. To był największy sukces sportowy w historii Radomska. Tu żaden inny sport poza piłką nożną się nie liczy. Pamiętam jak w sezonie 1994/1995 RKS był już pewny awansu do drugiej ligi [obecnie to pierwsza liga – przyp. red.] i na mecz do Rawy Mazowieckiej pojechało z dwa tysiące kibiców. Dąbrowski sam zresztą długo grał w RKS. Nawet wszedł na boisko w ostatnim meczu sezonu 2000/2001, w którym klub awansował do ekstraklasy. Może gdyby udało się utrzymać w ekstraklasie, to też by zagrał. Jako prezes był konkretnym człowiekiem. Jak się z nim na coś umówiło, to dotrzymywał słowa.
Mimo że mieliście w drużynie takich zawodników, to jednak nie udało się utrzymać w ekstraklasie.
To rzeczywiście było dużo zaskoczenie. A już mecze barażowe ze Szczakowianką Jaworzno były bardzo dziwne. Niby atakowaliśmy, niby strzelaliśmy, ale rywal okazał się lepszy. Tyle że z takim składem nie powinniśmy przegrać tylu spotkań i w ogóle znaleźć się w barażach. W kadrze byli zawodnicy, którzy robili wrażenie. Okazało się jednak, że same nazwiska nie grają. Spadliśmy i co rok było już gorzej. To był koniec wielkiej piłki w Radomsku.
Wtedy w ekstraklasie pan nie zagrał, ale potem w drugiej lidze występował już regularnie. Dopiero 10 lat później udało się zadebiutować w krajowej elicie.
Rzeczywiście, w wieku 18 lat zaczynałem grać coraz więcej. Tyle że z RKS było coraz gorzej. W końcu odszedłem do KSZO Ostrowiec. To było zaplecze ekstraklasy, a ja zawsze zakładałem sobie cele, by grać jak najwyżej. W 2006 roku podjąłem złą decyzję i wróciłem do RKS, który był wtedy z czwartej lidze. To było kilka kroków wstecz. Długo mi zajęło, by wreszcie zadebiutować w ekstraklasie. Najpierw była Concordia Piotrków Trybunalski i trzecia liga, potem ŁKS Łomża i Zawisza Bydgoszcz w drugiej lidze. Wreszcie udało się w wieku 27 lat w ŁKS. Kiedy grałem w Wiśle Płock, widziałem piłkarzy jak Rafał Kocyła czy Damian Michalski, którzy mieli więcej szczęścia i w młodym wieku zadebiutowali w ekstraklasie.
W ciągu 10 lat dwanaście razy zmieniał pan kluby. Stabilizacja nastąpiła dopiero w Wiśle Płock.
To prawda. W Wiśle spędziłem siedem sezonów. Po trzech latach awansowaliśmy do ekstraklasy. Cieszę się, że mogłem brać w tym udział. Zresztą to chyba naturalne, że jak ktoś gra w drugiej lidze to chce dostać się do pierwszej. Jak już jest w pierwszej, to myśli o ekstraklasie.
Historia zatoczyła koło – po 14 latach wrócił pan do RKS Radomsko. Z ekstraklasy trafił pan na czwarty poziom rozgrywek. Nie było lepszych ofert?
Miałem dwie propozycje z pierwszej ligi .To był jednak dobry moment, by wrócić do Radomska. Chodziło też o rodzinę, bo córka poszła do szkoły. Kilka lat temu w RKS pojawili się nowi ludzie, którzy chcą, by klub wrócił na centralną mapę Polski w piłce nożnej. Już wcześniej rozmawiałem o powrocie. Myślałem, że będzie to za rok, ale zdecydowałem się już teraz. Chciałem wrócić w momencie, kiedy jeszcze będę mógł pomóc drużynie na boisku. Mam nadzieję, że przy trochę większej pomocy ze strony miasta, uda się zrealizować ten cel.
Poza panem i Jackiem Krzynówkiem niewielu piłkarzy wywodzących się z RKS Radomsko zagrało w ekstraklasie. Będą następcy?
Jeszcze chyba tylko Rafał Bałecki i Artur Kowalski zaliczyli po kilka występów w ekstraklasie. Trudno powiedzieć, czy będą następcy. Jeśli wziąć pod uwagę bazę treningową, to szanse na to są małe. Nie mamy na czym trenować. 20 lat temu w RKS sytuacja była lepsza. Teraz zdarza się, że w jeden weekend na tym samym boisku rozgrywane jest pięć spotkań, w tym nasze w trzeciej lidze. Murawa jest w katastrofalnym stanie. W Radomsku nie ma innego popularnego sportu jak choćby siatkówka w pobliskim Bełchatowie czy piłka ręczna w Piotrkowie. Potrzebna jest większa pomoc ze strony miasta. Zapotrzebowanie jest ogromne, bo w Radomsku w kilku szkółkach trenuje kilkaset dzieciaków. A my nie mamy tu nawet jednego boiska ze sztuczną nawierzchnią z prawdziwego zdarzenia, a jedynie wysłużony orlik. Jeździmy na różne obiekty w trzeciej lidze i w mniejszych miejscowościach mają infrastrukturę, o której możemy tylko pomarzyć. Pocieszać możemy się tylko tym, że sukces rodzi się w bólach. Chciałbym zobaczyć RKS co najmniej w drugiej lidze, może jeszcze ze mną na boisku, ale potrzebna jest większa pomoc ze strony miasta. Pamiętam, że jak trenowałem w RKS jeszcze jako dzieciak, to moim marzeniem było zagrać nawet w trzeciej lidze. Druga liga powinna być tu celem minimum.
Rozmawiał Andrzej Klemba/Łączynaspiłka.pl