Od kilku lat takie interwencje straży pożarnej są coraz częstsze. W tym roku można powiedzieć, stały się codziennością. Mowa o usuwaniu gniazd owadów błonkoskrzydłych – czyli szerszeni, os i pszczół.
Interwencji związanych z aktywnością owadów błonkoskrzydłych jest tego lata naprawdę dużo. To nie tylko brak komfortu mieszkańców, ale i poważne zagrożenie dla zdrowia. Dlatego każdorazowo straż pożarna reaguje na zgłoszenia o gniazdach szerszeni i os znajdujących się w pobliżu ludzkich siedzib - W 2017 roku mieliśmy 7 wyjazdów do owadów na 57 ogółem. W 2018 roku mieliśmy na chwilę obecną 21 wyjazdów na 47 ogółem – informuje nas Artur Młyńczyk, naczelnik OSP w Wielgomłynach. Także inne straże z terenu powiatu radomszczańskiego nie narzekają na brak pracy: - W naszej jednostce odnotowaliśmy w tym roku większą ilość wyjazdów do neutralizacji owadów błonkoskrzydłych w porównaniu z poprzednim rokiem. W roku 2017 takich wyjazdów było 11 na 60 wyjazdów ogółem, w 2018 do dnia dzisiejszego mamy 19 wyjazdów na 53 ogółem - wylicza Marcin Mazik, naczelnik OSP Radziechowice Drugie (gm. Ładzice). Swoimi statystykami dzielą się także druhowie z jednostki w Gidlach. W 2016 r. było 25 wyjazdów, w 2017 r. 16 wyjazdów, a w bieżącym roku 33 wyjazdy do dnia dzisiejszego. - Ten rok jak widać faktycznie jest w naszym przypadku najgorszy pod względem usuwania gniazd owadów. Natomiast czy jest to plaga to jest mi ciężko stwierdzić – uważa Łukasz Słomiany, prezes OSP Gidle. Dodaje też, że problem owadów pojawił się jakieś 3-4 lata temu. Wcześniej jeździło się naprawdę sporadycznie do takich interwencji. - Jeśli chodzi o odczucia związane z udziałem w takich interwencjach, to trzeba powiedzieć, że czasem kolegom po przybiegnięciu do remizy i usłyszeniu, że mamy wyjazd do usunięcia owadów zdarza sie westchnąć i powiedzieć "eeeeh, znowu", natomiast zawsze staramy się pomóc mieszkańcom naszej gminy i jedziemy do każdego zdarzenia w którym jesteśmy potrzebni – zaznacza.
Ostatnio prawdziwą plagą są wezwania do usunięcia gniazd owadów błonkoskrzydłych. Owady były zawsze obecne, zawsze tworzyły gniazda. Akcje w których rzeczywiście pomoc jest uzasadniona można było jednak policzyć na palcach dwóch rąk. - W tym momencie wyjeżdżamy, ponieważ ludzie są wygodni i wiedzą, ze dyspozytor przyjmie zgłoszenie. Procedura w takim przypadku wygląda identycznie jak w innych zdarzeniach. Po pierwsze dyspozytor przyjmuje zgłoszenie, następuje załączenie syreny tak jak w każdym innym zgłoszeniu, czy to pożar czy wypadek. Zabieramy sprzęt ze strażnicy, który po każdym wezwaniu jest suszony, dlatego nie jest przechowywany w wozie bojowym. Wyjeżdżamy pierwszym autem wyjazdowym, które jest najbardziej wyposażone. Dojeżdżając na miejsce po rozpoznaniu owadów takich jak szerzenie czy osy neutralizujemy przy pomocy gaśnic, a następnie usuwamy całe gniazdo i wywozimy z terenu posesji. W przypadku pszczół wzywamy pszczelarza, który zbiera cały rój. Koszty jednorazowej akcji są stosunkowo duże. Po pierwsze paliwo, po drugie środki neutralizujące owady, po trzecie diety dla strażaków biorących udział w akcji. Z najbardziej absurdalnych wezwań mieliśmy wyjazd do usunięcia gniazda os w stercie obornika w polu – opowiada nam Wiktoria Nowak z Ochotniczej Straży Pożarnej w Przedborzu.
Jednak bywają także wezwania do miejsc, gdzie owady mogą stanowić prawdziwe zagrożenie dla ludzi. W tym roku dwukrotnie strażacy – ochotnicy wyjeżdżali do usunięcia gniazd owadów w szkole podstawowej w Wielgomłynach (ostatni raz 17 września). W tej samej miejscowości dwa dni później zneutralizowali gniazdo szerszeni w pniu drzewa na prywatnej posesji.