Kinga. Radomszczanka. Od wielu lat mieszkająca we Włoszech, opowiedziała o obecnej sytuacji w tym kraju. Kraju, który zmaga się epidemią koronawirusa.
Mam na imię Kinga. Z pochodzenia jestem radomszczanką. Od wielu lat mieszkam w słonecznej Italii. Dziś chciałabym podzielić się z wami swoimi odczuciami i spostrzeżeniami wobec zaistniałej sytuacji zagrożenia epidemiologicznego we Włoszech.
Zacznijmy od tego, że kultura Włoch odbiega dość mocno od naszej. Kto nie był i nie przekonał się osobiście, ma trudności ze zrozumieniem obyczajowości Włochów. Włosi kochają piłkę nożną, są hałaśliwi, roześmiani, gwarni. Typowe małe uliczki są pełne barów, restauracji, pubów, tętniące życiem, zwłaszcza po zmierzchu. Ja osobiście nazywam ich narodem całuśnym. Ich powitanie jest bardzo wylewne, z tymi sławnymi buziaczkami na powitanie i pożegnanie. I nieważne, że w ciągu dnia widzieliśmy się trzy razy. Buziak, uścisk ręki czy przytulaniec, to znak rozpoznawczy ich barwnej kultury.
To wszystko w kilka dni zmieniło się radykalnie, a dokładnie 20 lutego, kiedy epidemia wybuchła w dwóch regionach: Lombardii i Wenecji Euganejskiej. Dwa małe miasteczka rozpętały wojnę (Vo' Euganeo, Codogno ). Na początku nie zdawano sobie sprawy z powagi sytuacji, począwszy od lekarzy przez polityków, aż po zwykłego obywatela. Sytuacja była bagatelizowana, w końcu nie dotyczyła nas osobiście, a jedynie dwóch małych miejscowości. W krótkim czasie rozpętało się piekło. Najpierw Lombardia i Wenecja Euganejska, później Piemont, Emilia Romagna, Friuli.
Już po kilku dniach pierwsze dekrety zostały wprowadzone w północnych regionach jak zamknięcie szkół. Szczerze powiem, żeby nie gubernator Friuli, który podjął odważną decyzję o powieleniu zakazów z Lombardii nawet jeśli nie było ku temu powodów. Dziś nasza sytuacja byłaby tak krytyczna jak innych północnych regionów.
Kolejno inne regiony skłaniały się wirusowi, aż dotarł do wszystkich regionów. Kolejne protokoły wprowadzał rząd. Najpierw 8 marca zamyka Lombardię i 14 prowincji, gdzie jest najwięcej zachorowań. Tego samego dnia mamy wielką ucieczkę z północy na południe, a strach rozsiewa się po całych Włoszech.
Kolejne dni to zamknięcie restauracji i pubów o godzinie 18, ale i to nie daje skutków. Ludzie szczególnie młodzi dalej bagatelizują sytuację bawiąc się gdzie jeszcze jest to możliwe. 11 marca premier Conte na wieczornej konferencji prasowej, ogłasza kwarantannę w całych Włoszech, co za tym idzie kolejne obostrzenia. Dziś z domu wychodzimy tylko z ważnych powodów - tak jak pójście do pracy, z ważnych powodów medycznych, na zakupy, pomoc osobom starszym w rodzinie lub przemieszczenie się z miejsca pobytu tymczasowego do miejsca pobytu stałego. Te ostatnie Włosi wykorzystali najbardziej przemieszczając się setki kilometrów w zatłoczonych pociągach, autobusach nie mając żadnej pewności o stanie zdrowia współtowarzyszy (nosicieli koronawirusa).
Pierwsze dni kwarantanny, to istny szok dla lubiącego towarzystwa narodu. Nie wszyscy rozumieją konsekwencję, nie podporządkowania się kwarantannie (mandat karny wraz ze zgłoszeniem do prokuratury). Po dziś dzień, duża liczba osób próbuje buntować się tejże sytuacji, przedstawiając pozwolenia z podaniem błahych lub nie trzymających się protokołu uzasadnień. Często młodzież wykorzystuje możliwość uprawiania joggingu czy wychodzenia z psem na spacer jako możliwość spotkania się z przyjaciółmi.
Od kilku dni jest prowadzona propaganda w telewizji, radiu, na portalach społecznościowych przez władze, lekarzy, pielęgniarki, aktorów, piosenkarzy, którzy namawiają do pozostania w domu. Dziś wszędzie możemy spotkać napis „state a casa” czyli zostańcie w domu. Co rusz publikowane są filmiki, zdjęcia przedstawiające tragiczną sytuację w Lombardii. Następnie powielane są również przez media z głośnym przekazem ostrzeżenia, co może się stać, jeśli nadal będziemy mieć za nic wprowadzone przepisy.
Często wykorzystywane są do tego celu zdjęcia jak np. głośny kondukt samochodów wojskowych, który wywoził trumny z Bergamo do innych regionów w celu kremacji, gdyż tamtejsze krematorium nie dawało już rady, czy zmęczone twarze pielęgniarek i lekarzy, czy trafiający prosto w serce sznur karetek czekających w kolejce do przyjęcia na ostry dyżur, ale chyba najbardziej wymowne zdjęcia jakie obiegły świat to dziesiątki trumien ułożonych jedna przy drugiej w przy cmentarnym kościele w Bergamo, oraz niemoc rodzin, którym nie dane było pożegnać się w ostatniej drodze swych bliskich.
Pocieszające jest to, że większość 60-milionowego narodu, do serca wzięła sobie tragiczną sytuację pozostając w domach, a co za tym idzie doprowadzając do całkowitego wyludnienia gwarnych metropolii takich jak Rzym, Mediolan czy Palermo na Sycylii. Setki zdjęć jakie pojawiły się w sieci, często były wykorzystane przez media zagraniczne i nie tylko doprowadzając wielu odbiorców do niepotrzebnej paniki.
Co nas nie zabije to nas wzmocni. Powiedzenie, które wszyscy znają. Również Włosi wykorzystując moc tego przesłania nie poddają się, starając się podnieść na duchu każdego, kto tego potrzebuje.
Swoiste happeningi, które od tygodni pojawiają się w mediach na całym świecie często wyśmiewane bo niezrozumiane mają wymowny przekaz solidarności dla osób walczących w pierwszej linii. Słynne śpiewy na balkonach czy kolorowe tęcze z napisem „andra tutto bene” co znaczy wszystko będzie dobrze, stały się symbolem tej strasznej epidemii. Innym gestem solidarności to msze, w niektórych parafiach prowadzone codziennie ze zdjęciami parafian. Symboliczny gest kapłanów wobec wiernych.