Czwartek jest zabiegany. Tłoczący się w autobusach ludzie wylewają razem z potem pragnienia zakupu nowych przedmiotów. Gospodarze w swych strojach bezpretensjonalnie prezentują swój patriotyzm... ››
Czwartek jest zabiegany. Tłoczący się w autobusach ludzie wylewają razem z potem pragnienia zakupu nowych przedmiotów. Gospodarze w swych strojach bezpretensjonalnie prezentują swój patriotyzm lokalny. Dusząca bliskość ciał, plątanina zapachów i głośny gwar w środkach komunikacji to tylko zapowiedź tego, co się wydarzy na placu przy ulicy Targowej w Radomsku.
Rano jest cicho. Zbyt cicho, by w ogóle myśleć o obserwacji. Dekoracje nie są gotowe, aktorzy drugoplanowi patrzą w kartki scenariusza. Trwa gorączkowe przygotowywanie straganów, rozkładanie przedmiotów pochodzących z państw produkujących tanich niewolników i obsługiwanie pierwszych klientów. To właśnie im udaje się dobić targu i zakupić towary za najniższą cenę. Sprzedawcy jeszcze nie są pazerni.
Dwie godziny później rynek prezentuje się już w pełnej okazałości. Rwący potok tłumów przeciska się przez wąskie uliczki, raz za razem znoszony na boki, z którego ciężko na pozór wyłączyć jednostkę.
Wystarczy jednak lepiej się przyjrzeć pozornie szarej masie, by dostrzec bijącą z niej mieszaninę wielu barw i kolorów. Nie znajdziesz dwóch takich samych, a pod wieloma znanymi kryją się awangardowe. Pasjonująca jest obserwacja rwącego potoku odcieni tęczy. Niestety nie da się zaprzeczyć, że składa się ona w większości z koloru przeciętnego. To jego ogromne stężenie powoduje błędny obraz stworzony w oczach oddalonego widza. Dlatego lepiej nie stać z boku. Lepiej wmieszać się w tłum i ukryć swoją osobowość. Przecież bycie incognito nie wymaga ujawnienia własnego ja.
Każdy jest aktorem, nikt nie gra roli pierwszoplanowej. Reżyser gdzieś się zgubił, scenarzysta w jego imieniu pozwolił na improwizację. Jednostki koloru przeciętnego tego nie potrafią, dlatego studiują ustalone trasy do upragnionych stoisk z przedmiotami. Jeśli zahaczą o coś interesującego, to nic się nie stanie. Wszyscy tutaj są konsumentami.
Obustronność relacji nie jest jedynym czynnikiem łączącym nabywców towarów i sprzedawców. Choć tym ostatnim podoba się aktualny stan rzeczy - bałagan czwartkowy, klienci pragną bardziej cywilizowanej formy zakupu różnorodnych towarów. Zarówno tym pochodzącym z okolicznych wsi, jak i mieszkańcom miasta marzy się porządna galeria handlowa. Obecnie są skazani na dni targowe.
Rynek obfituje w bogactwo scen rodzajowych. Nieznana jednostka z głębokimi zmarszczkami i siwo-siwymi włosami taszczy za sobą wór ekologicznych warzyw. Próbuje je sprzedać gwarnym przeciętniakom. Nie zwracają uwagi ten dziwny element, są przecież lepsze towary pochodzące z krajów Azji. Przechodzą obojętnie mierząc się jedynie z własnymi problemami. Egoizm – podstawowa wartość miejskiej dżungli.
Każdy jest tolerowany. Nieważne jaki ma kolor skóry i skąd pochodzi. Totalny brak uprzedzeń etnicznych. Wielu przedstawicieli mniejszości narodowych potrafi wymienić tylko nazwę towaru i jego cenę. Nie spotykają się jednak z nieżyczliwymi spojrzeniami. Przecież tutaj nikt nie przychodzi na głębszą rozmowę. Najważniejszy jest czysto formalny kontakt.
Spotkasz tu szarlatanów i krętaczy, a czasami nawet sekciarzy. Trafiłeś na jednego? Masz pecha, właśnie stałeś się ofiarę psychologicznych drapieżników. Potrafisz się obronić? To złudzenie. Co z tego, że jesteś incognito? Nie wyróżniasz się z tej szarej masy, więc możesz być dla nich równie atrakcyjnym celem jak cała reszta jej przedstawicieli. Po co marnować czas dla podejrzanych typów? Korzystniej zniknąć z ich pola działania – z targowiska. Konsumpcjonizm, który tam króluje jest tak prymitywny. Szkoda, że wszyscy jesteśmy jego częścią.