Gołębiowska: Staraliśmy się, żeby wszystko było jak najbardziej wierne historycznym realiom

Gołębiowska: Staraliśmy się, żeby wszystko było jak najbardziej wierne historycznym realiom Fot. Julia Gołębiowska

Rozmawiamy z Julią Gołębiowską, uczennicą III klasy Zespołu Szkół Ekonomicznych na profilu grafika cyfrowa i poligrafia, która wspólnie z kilkunastoosobowym zespołem przygotowała historyczny komiks o wojennej historii Radomska. Pytamy o inspiracje, prace nad komiksem w tak dużym zespole i plany na najbliższą przyszłość.

Radomsko24: Jak długo pracowaliście nad komiksem?

Julia Gołębiowska:  Prace miały się zacząć jeszcze we wrześniu ubiegłego roku, ale z powodu opóźnień pierwsze szkice fabuły powstały dopiero w styczniu, a pierwsze rysunki – w lutym. Łącznie jakoś pół roku.

Ile z tego zajął research?

Mieliśmy o tyle dobrze, że zajęła się tym nasza historyczka, pani Agnieszka Kuligowska, która jest prawdziwą bazą wiedzy o losach Radomska podczas II Wojny Światowej. Przynosiła nam książki, gazety, rozmawiała z innymi historykami – to właśnie ona zebrała te wszystkie informacje w całość, a później nam je przekazała. Jedynym, czym się tak właściwie zajmowaliśmy, było szukanie informacji o modzie czy wystroju wnętrz w tamtych czasach. Sprawdzaliśmy także, jak wyglądała przedwojenna zabudowa w Radomsku – musieliśmy przecież wiedzieć, gdzie były stare budynki i ulice.

Ty zajmowałaś się scenariuszem?

Będąc całkowicie szczerym, to właściwie wszystkim: i grafiką i scenariuszem i redakcją. Ale tak, moim pierwszym zadaniem było stworzenie scenariusza, lecz głównym pisarzem była Weronika Felicjańska. Ja i Weronika zrobiłyśmy to wspólnie, a później dostałyśmy wsparcie w samym skracaniu komiksu – bo, nie ukrywajmy, specjalizujemy się przede wszystkim w pisaniu powieściowym. Nic więc dziwnego, że pierwsza wersja scenariusza była zdecydowanie za długa. Martyna Plutecka i Martyna Koper podjęły się tego niewdzięcznego zadania i wykreślały z naszego dzieła kolejne dialogi – nie powiem, przyglądałyśmy się temu z bólem serca (śmiech).

Wasz proces twórczy wyglądał tak, że siadałyście obok siebie i wymieniałyście się pomysłami? A może od razu wiedziałyście, w którą stronę chcecie pójść?

To trochę bardziej skomplikowane – na samym początku zrobiliśmy dwa założenia: po pierwsze chcemy, żeby akcja miała miejsce we wrześniu 1939 roku i po drugie, żeby głównymi bohaterami byli członkowie rodziny Nowaków. Weronika wymyśliła i opisała każdego z nich i nadała im imiona: to była nasza baza. Później zebraliśmy się wszyscy w szkole już po godzinach i razem z panią Anetą Rosiak i panią Agnieszką Kuligowską zaczęliśmy tworzyć fabułę. Stworzyliśmy oś wydarzeń i mniej więcej wiedzieliśmy już, jak cała historia się potoczy. Jeśli ktoś rzucił jakiś fajny tekst, to zapisywałam go, żeby później użyć w komiksie. Najpierw był taki wstępny zarys, później burza mózgów, następnie dokładnie spisaliśmy, co konkretnie czeka daną postać. A potem to wiadomo – trzeba było przystąpić do pisania scenariusza.

A rysownicy? Każdy z nich miał własną część do narysowania?

Na samym początku mieliśmy piękny plan, że wszystko będzie podzielone na konkretnych rysowników, np.: Marysia Chaładaj rysuje tylko samoloty, Wiktoria tylko wozy i konie, a broniami zajmie się Łukasz Łęgowik. Każdy miał rysować tylko swoje elementy, a potem mieliśmy scalać je wszystkie w jeden obrazek. Szybko okazało się jednak, że to niemożliwe – podzieliliśmy więc fabułę na kadry. Rysownicy: Basia Listwan, ja i Martyna Makowska; pracowali nad konkretnymi fragmentami, a Wiktoria Misterkiewicz zajmowała się samym kolorowaniem tzw. line-artów, czyli obrysów postaci, które jej dostarczaliśmy. Nie dość, że miała z tym masę roboty, to jeszcze wszystko było czarno-białe; powiedziała nam później, że ona już nic nigdy w ten sposób nie pokoloruje! (śmiech).

Jakich narzędzi używaliście?

Tylko kilka rysunków zostało namalowanych ręcznie, na papierze, a później zeskanowanych. Nadal jednak trzeba było je poprawić w programie graficznym, żeby Wiktoria mogła je w ogóle pokolorować. Jeśli natomiast chodzi o konkretne programy, to każdy używał tego, który był dla niego najwygodniejszy.

I nie mieliście problemów z kompatybilnością?

Praktycznie żadnych. Po prostu staraliśmy się, żeby wszystko było zapisane w jednym rozszerzeniu.

Rodzina Nowaków jest oczywiście całkowicie fikcyjna, ale ich wojenne losy przecinają się z ważnymi wydarzeniami II Wojny Światowej. Gdzie dokładnie czytelnicy odnajdą te przecięcia?

Wszystkie większe wydarzenia, wszystkie główne wątki są zgodne z wojenną historią Radomska. Ostrzeliwanie przez niemieckie lotnictwo uciekinierów z Radomska, ratowanie rannych w Metalurgii czy odgruzowywanie miasta przez Żydów – to wszystko wydarzyło się naprawdę. Każdy wątek jest prawdziwy historycznie, my po prostu „wcisnęliśmy” tam naszych bohaterów. Na przykład nasza Babcia jest pielęgniarką, a więc zajmuje się rannymi po bombardowaniu miasta.

Wymyśliliście jakieś wydarzenia specjalnie na potrzeby komiksu?

Jeśli nie liczyć rozmów pomiędzy bohaterami, to nie. Naprawdę staraliśmy się, żeby wszystko było jak najbardziej wierne historycznym realiom.

Wiem, że pierwszy nakład komiksu – około 30 egzemplarzy – rozszedł się dosyć szybko. Planujecie dodruk?

Mieliśmy ostatnio dodruk dla naszej szkoły, żeby mogli go kupić zainteresowani uczniowie i nauczyciele. Pamiętam, że część dostało też radomszczańskie muzeum. Chyba będziemy drukować coś jeszcze, ale tym razem egzemplarze nie wyjdą poza Ekonomik. Teraz pozostaje tylko czekać na kolejny komiks.

Czyli jednak będzie część druga? Bo pani Agnieszka Kuligowska, będąca gościem programu Staszczyk Niezależnie, raczej się od takich deklaracji wzbraniała.

No cóż, wtedy jeszcze nie do końca pewnym było, czy rzeczywiście będziemy tworzyć kolejny komiks. Teraz jednak mogę już zdradzić, że razem z Weroniką piszemy scenariusz do części drugiej.

Będzie trylogia?

O ile nam sił starczy.

A nie myśleliście, żeby popisać do lokalnych firm, przedsiębiorców? Myślę, że wielu chętnie pokryłoby choćby koszty druku, jeśli na okładce pojawiłoby się ich logo.

I to jest bardzo dobry pomysł. Jeśli jednak chodzi o reklamę, to w gruncie rzeczy zostawiliśmy to pani Anecie Rosiak i pani Agnieszce Kuligowskiej. To była dopiero nasz pierwszy komiks, można powiedzieć, że „testowy”, bo nikt wcześniej tego nie robił. Nie myśleliśmy, że w ogóle uda nam się to wydać, a tym bardziej, że ktoś będzie jeszcze chciał to kupić. Może teraz, gdy już mamy trochę więcej doświadczenia, warto o tym pomyśleć?

Czy wasz komiks można przeczytać w Internecie?

Nie, nie można, ale myślę, że fajnie byłoby to gdzieś wrzucić. Niech komiks sobie gdzieś wisi, niech będzie podlinkowany na stronie szkoły – i tak nic na tym nie zarabiamy, a dzięki temu dotarlibyśmy do większej liczby osób.

Bo jak na razie komiks może przeczytać tych 30 osób i czytelnicy „Co nowego”.

Cóż, z pewnością gorzej czyta się komiks, gdy ten jest podzielony na wiele niewielkich fragmentów, ukazujących w się w tygodniowych odstępach.

Zwłaszcza gdy zapomnisz kupić gazetę i tracisz możliwość zebrania całego komiksu.

Miałam taką sytuację: zapomniałam kupić najnowsze wydanie gazety, a potem nie mogłam go już nigdzie dostać.

Jak zaczęła się wasza współpraca z „Co nowego”?

I ponownie: my, jak twórcy komiksu, się tym nie zajmowaliśmy. Pani Kuligowska i pani Rosiak dzwoniły do wielu miejsc i mówiły: „hej, mamy komiks historyczny stworzony przez naszych uczniów, chcielibyście go może wydrukować?”. Redakcja „Co nowego” była właściwie jedyną, która się tym zainteresowała. Potem mieliśmy trochę spięć o prawa autorskie: gazeta chciała je od nas odkupić, my natomiast chcieliśmy je zachować. W końcu stanęło na naszym.

Jak na waszą pracę wpłynęła pandemia koronawirusa?

Jeszcze przed zamknięciem szkół spotykaliśmy się głównie po lekcjach – po 12 marca ta opcja odpadła. Dzięki Bogu, udało nam się już napisać fabułę i podzielić wszystko na kadry, dzięki temu każdy wiedział mniej więcej, czym ma się zająć. Został nam Messenger, SMS-y i rozmowy telefoniczne. Pani Rosiak mówiła mi na przykład, że trzeba poprawić to i to, a ja dzwoniłam do kolejnych osób, wysyłałam im szkice, prosiłam, żeby zajęli się tym i tym…

Musiało być to dosyć męczące.

Oj tak, było. Zwłaszcza, że nie wiedzieliśmy jeszcze do końca, jak powinniśmy się podzielić pracą. Zdarzały się kłótnie, owszem, ale mimo wszystko udało nam się doprowadzić projekt do końca. Jestem z tego niebywale dumna.

Zazwyczaj podczas pracy zespołowej nie brakuje konfliktów.

Jasne. Wielu spośród nas ma bardzo silne charaktery, więc czasami ciężko było się dogadać. Tym bardziej jestem szczęśliwa, że nauczyliśmy się współpracować.

Mieliście lidera w waszej grupie?

Tak naprawdę nie mieliśmy lidera, bo to była współpraca na równych zasadach. W sumie można tym mianem określić panią Rosiak, która koordynowała naszą pracę i motywowała nas do kontynuowania projektu.

Zdradzisz, o czym będziemy mogli przeczytać w drugiej części?

Powiem tak: były plany, żeby cofnąć się do czasów I Wojny Światowej…

a więc chcieliście stworzyć prequel?

Dokładnie. Uwielbiamy postacie Dziadków w naszym komiksie, w szczególności Babcię. Może nie jest to do końca widoczne w pierwszej części, ale dla nas to jest taka twarda kobieta, powiedziałabym wręcz, że najtwardsza w całej rodzinie. Chcieliśmy opowiedzieć historię początków jej znajomości z Dziadkiem. Ostatecznie jednak podjęliśmy decyzję, że druga część rozpocznie się w miejscu, w którym kończy się pierwsza (w grudniu 1939 r. - dop. red.), a zakończy w 1942 roku. Co mogę zdradzić już teraz? Cóż, z pewnością będziemy kontynuować wątek naszej Żydówki, Miriam, a Mietek rozpocznie znajomość z pewnym Niemcem, który mu później pomoże. Ale jeszcze sporo może się zmienić – mamy dopiero wstęp, fabuła nie jest jeszcze napisana.

Rozmawiał Mateusz Patalan

Więcej o:
zse radomsko komiks o radomsku ekonomik radomsko julia gołębiowska
Wróć na stronę główną

PRZECZYTAJ JESZCZE