A gdyby tak wydłużyć dzień jeszcze o godzinę...? Przy okazji weekendowej zmiany czasy zapraszamy do przeczytania artykułu radomszczanina Sebastiana Dziarmagi-Działyńskiego
A gdyby tak wydłużyć dzień jeszcze o godzinę...? Przy okazji weekendowej zmiany czasy zapraszamy do przeczytania artykułu radomszczanina Sebastiana Dziarmagi-Działyńskiego na temat zastosowania w Polsce czasu UTC+2/+3 zamiast obowiązującego teraz czasu UTC +1/+2.
Dlaczego zmiana?
Zegary wynaleziono po to, by – po pierwsze, stosownie do rosnących potrzeb ludzkiej cywilizacji mierzyć upływ czasu, oraz po to, by określić porę dnia wtedy, kiedy nie było to możliwe lub łatwe poprzez obserwację nieba. Kiedyś zegar miał być naśladowcą Słońca – i pierwsze tego typu zegary, zegary słoneczne, takie właśnie były. Zadaniem zegara było wskazanie możliwie najdokładniej czasu lokalnego – rytm ludzkiego życia regulowało bowiem Słońce, naturalny dostawca światłą i ciepła. Zegar był tylko pomocniczym narzędziem, pozwalającym bez patrzenia w niebo (które mogło np. być zachmurzone) ustalić, kiedy Słońce wzejdzie, bądź zajdzie.
Wraz z rozwojem ludzkiej cywilizacji, coraz szybszym pokonywaniem dystansów – przez człowieka, a potem przez samą tylko informację, wraz z rozwojem środków komunikacji oraz środków masowego przekazu, sytuacja uległa diametralnej zmianie. To zegar, stał się regulatorem rytmu ludzkiego życia, wypierając Słońce z tej roli. Urzędy i zakłady pracy uruchamiane są o danej godzinie, o danej godzinie telewizja nadaje określony program, o danej godzinie odchodzi pociąg, autobus czy samolot. Gdy człowiek zauważył owo przewartościowanie wpadł na pomysł, że „oszukując” nieco zegar (a po trosze i samego siebie) może – prawie jak ten, który „wstrzymał Słońce…”, wpłynąć na dzienny rytm nocy i dnia. Za praojca pomysłu uważa się powszechnie Benjamina Franklina, który jeszcze w XVIII wieku proponował, by w porze wiosenno-letniej ludzie wstawali i chodzili spać wcześniej, zapobiegając marnowaniu światła słonecznego. Nie wpadło on jeszcze na pomysł przesuwania wskazówek zegara, ale jego propozycja niczym ziarno zakiełkowała ponad 100 lat później. Po fiasku wdrożenia w życie pomysłów wprowadzenia czasu letniego w Wielkiej Brytanii prekursorem tego sposobu na „wstrzymanie Słońca” w Europie stali się Niemcy, którzy wprowadzili czas letni w roku 1916. Idea czasu letniego pomału rozpropagowała się na wiele krajów świata.
Wprowadzenie oraz odwołanie czasu letniego otwarło „pole do popisu” dla dalszych manipulacji strefami czasowymi. Podczas II Wojny Światowej, Niemcy postanowili wprowadzić na całym okupowanym przez siebie terytorium jednakowy czas – taki, jak w Berlinie (identyczny z obecnym czasem środkowoeuropejskim). We wszystkich okupowanych przez Niemcy krajach położonych na zachód od Niemiec (np. we Francji), czas berliński tak się spodobał, że został zachowany po wyzwoleniu. Czas ten spodobał się nawet neutralnej Hiszpanii, która przyjęła go w roku 1946. Czas ten, różniący się przecież znacznie od czasu miejscowego słonecznego nie przestał się mieszkańcom zachodniej Europy podobać nawet, gdy zaczęto wprowadzać, jako czas letni, UTC+2, czyli czas miejscowy z południka 30°E, mimo, że najbardziej na zachód wysunięte tereny Hiszpanii leżą w strefie czasu UTC–1, aż o trzy godziny różniącego się od czasu UTC+2. Co daje wprowadzenie czasu „wcześniejszego”, „bardziej wschodniego” w porównaniu z czasem strefowym najbliższym lokalnemu czasowi słonecznemu średniemu?
„Bardziej wschodni” czas = dłuższy dzień
Czy nie czuliśmy się kiedyś przygnębieni tym, że w grudniu już tuż po godz. 15, kiedy wielu z nas przebywa jeszcze w pracy, robi się ciemno? Z jakim utęsknieniem wielu z nas czeka na wydłużenie się dnia – a zwłaszcza na zmianę czasu w marcu. Czy nie lepiej, przyjemniej, bardziej optymistycznie, byłoby, gdyby Słońce nie zachodziło aż tak wcześnie? Lokalizacji geograficznej nie zmienimy. Wyprowadzić się z Polski wszyscy nie mogą… Może jednak jest jakiś sposób? Spójrzmy w kalendarz. Na półkuli północnej w roku są cztery charakterystyczne dni: 17 czerwca – dzień najwcześniejszego wschodu Słońca, 25 czerwca – dzień najpóźniejszego jego zachodu; 13 grudnia – dzień najwcześniejszego zachodu Słońca i 31 grudnia – dzień najpóźniejszego wschodu Słońca (w związku z przestępnością lat mogą występować jednodniowe różnice od tych dat). W Radomsku wschody i Zachody Słońca w tych dniach (dla roku 2012) przypadną w następujących godzinach (wg czasu urzędowego):
A jak to wygląda w Paryżu?
Jak widać, w Paryżu, gdzie na początku lata dzień trwa ok. 20 minut minut krócej niż w Radomsku, słonecznym dniem radować można się o niemal całą godzinę dłużej o dziesiątej wieczorem jest jeszcze bardzo widno. W Polsce o tej porze jest już mrok, choć wskazówki zegarów wskazują tę samą godzinę. Oczywiście w Polsce mamy za to jasno już o czwartej rano. Pytanie tylko, ile osób – w dzisiejszych realiach – z tej jasności korzysta? W grudniu, paryżanie praktycznie nie doświadczają mroku nawet o godzinie 17:00, choć płacą za to mrokiem o ósmej rano.
Patrząc na mapę stref czasowych w Europie i na świecie zauważamy, że w wielu krajach występuje tendencja do przyjmowania „bardziej wschodnich” czasów. W Rosji (ZSRR) od 1930 roku zaczęła obowiązywać zasada, w myśl której strefy czasu urzędowego będą przesunięte o godzinę „do przodu”, dając na większości terytorium efekt podobny do osiąganego we Francji w zimie. Dodatkowo od roku 1981 w ZSRR stosowany był czas letni, który także i w lecie powodował zjawisko analogiczne z francuskim, dając różnicę między czasem urzędowym a „naturalnym strefowym” wynosząca 2 godziny. Choć niedawno Rosja zlikwidowała swa najbardziej wschodnią strefę czasową (czas kamczacki), to jednak wskutek pozostawienia czasu letniego na cały rok, pozostaje chyba liderem w dziedzinie stosowania czasów „bardziej wschodnich”.
Może by tak u nas?
Koronnym argumentem zwolenników czasu letniego jest generowanie oszczędności energii elektrycznej. Ten sam argument zapewne, nomen omen: przyświecał, również zwolennikom zmian urzędowej strefy czasowej w wielu krajach. Argument ten często podważany jest przez przeciwników zmian. Czy jednak tylko o to chodzi? Moim zdaniem nie tylko. Oszczędności energii, przez wielu kwestionowane, są sprawą wtórną. Są one relatywnie niewielkie (ale są) – osiągnąć można je niejako przy okazji (nawet car ponoć schylał się po kopiejkę, a po rubla nawet przyklękał). Dużo bardziej istotną sprawa jest nasze samopoczucie, które na pewno znacząco się poprawia w wyniku późniejszych zachodów Słońca. Czyż nie sympatyczną wydaje się wizja zmroku zapadającego latem dopiero po 22?
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, większość przedstawicieli europejskich społeczeństw czynnych zawodowo pracowała w przemyśle. W nim pracuje się na zmiany. Wiele osób wstawało na pierwszą zmianę do pracy wcześnie rano, wracając wczesnym popołudniem. Wczesne wchody Słońca latem (pamiętajmy, że przed regularnym wprowadzeniem czasu letniego w Polsce wschody Słońca były nawet tuż po godz. 3:00) były w jakiś sposób wykorzystywane. Dzieci do łóżek „Pszczółka Maja” czy „Miś Uszatek” wysyłały nawet już po 19. Od tego czasu dużo jednak się zmieniło. Obecnie większość czynnych zawodowo Polaków pracuje w sektorze handlu oraz usług – rozpoczynając pracę między ósmą a dziesiątą rano. Wiele firm, zwłaszcza zagranicznych, wprowadza „przerwy na lunch”, czasem nawet dwugodzinne. O ile sjesta jest jak najbardziej na miejscu w Hiszpanii, gdzie w wyniku „bardzo wschodniego” czasu oraz bliższemu równikowi położenia Słońce nie zachodzi nigdy przed 18, o tyle w Polsce harmonogram pracy – np. 7 – 17 z dwugodzinną przerwą oznacza przez ok. 3 miesiące konieczność wychodzenia do pracy oraz powrotu z niej… w nocy. Czy zatem sensowne jest utrzymywanie niedostosowanego do obecnego trybu życia czasu urzędowego UTC+1/+2? Moim zdaniem zdecydowanie nie. Zmiana czasu na UTC+2 w zimie oraz UTC+3 w lecie byłaby rozwiązaniem najlepiej dostosowującym przedział jasnych godzin dnia do aktywności współczesnego Polaka. Zyskalibyśmy dodatkową jasną godzinę wieczorem, co poprawiłoby nasze samopoczucie, osłabiając czy niwelując skutki tak czasem dokuczliwego jesienno-zimowego przygnębienia.
Malkontenci zaoponują – przecież rankiem będzie dłużej ciemno! Otóż moim zdaniem godzina jasności rano a godzina jasności wieczorem nie są współmierne. To dokładnie tak samo, jak gdyby człowiek miał wybierać czy chce być najpierw biedny i nieszczęśliwy a potem do samej śmierci bogaty, czy też najpierw opływający w szczęście dostatek a przed śmiercią ich pozbawiony. Wybór jest chyba oczywisty – lepiej, by „dobre”, było na końcu.
Są blaski, a cienie?
Oprócz korzyści psychologicznych, wskazać można także kilka innych. Zanim je wymienię, warto wspomnieć, że pomysł zmiany czasu urzędowego pojawia się także w Wielkiej Brytanii. Od pewnego czasu grupa brytyjskich parlamentarzystów lobbuje za zmianą na czas środkowoeuropejski, co zrównałoby Brytyjczyków z Francuzami. Oprócz korzyści energetycznych oraz psychologicznych, wspomina się tam także o pozytywnym wpływie tego rozwiązanie na branżę turystyczną a także na zmniejszenie się wypadków na drogach. My także mamy piękne bałtyckie plaże – może, gdyby Słońce zachodziło nad nimi równie późno, jak na hiszpańskiej Majorce, przyjeżdżałoby więcej gości? Warszawska Giełda, rozpoczynając swe notowania o godzinę później, być może stałaby się nowym barometrem finansowej kondycji Europy? Tym bardziej, że leżąca obecnie w strefie UTC+2/+3 Grecja może być barometrem – ale już chyba tylko negatywnym.
Przeciwnicy idei mogą podnieść duże koszty tej zmiany i chaos w sektorze informatycznym. Czy na pewno mają rację? Doświadczenia krajów „majstrujących” ze swymi strefami czasowymi pokazują, że chyba nie są to koszty kolosalne. We współczesnych komputerach wcale nie trzeba nawet zmieniać czasu – wystarczy zmienić strefę czasową – wewnętrzny zegar komputerów „tykać” będzie bez żadnych zmian. Najlepszym momentem do wprowadzenia reformy strefy czasowej byłaby październikowa zmiana czasu – po prostu raz nie cofnęlibyśmy wskazówek w październiku, zaś już w marcu następnego roku znaleźlibyśmy się w nowej dla naszego kraju strefie UTC+3.
Wprowadzenie zmiany powinno oczywiście zostać poprzedzone konsultacjami społecznymi – w szczególności regionów, gdzie w wyniku zmiany Słońce wschodziłoby w zimie najpóźniej. Po zmianie w Świnoujściu wschód Słońca w sylwestrowy oraz noworoczny poranek następowałby o godz. 9:22. To rzeczywiście późno i wymagać będzie szczególnej uwagi – choć tego roku w Moskwie tego samego dnia Słońce wzeszło jeszcze później – dopiero „punkt dziesiąta”; Rosjanie przed tegorocznymi wyborami prezydenckimi zarzucali władzy różne rzeczy – nikt jednak nie narzekał na wschód Słońca o dziesiątej – może więc nie będzie to duży problem? Na zachodzie Francji Słońce też wschodzi po dziewiątej i nie ma z tego powodu chyba problemów, podobnie w hiszpańskiej La Corunie.
Alternatywy
Przedstawiony w niniejszym artykule wariant nowej strefy czasowej dla Polski jest według mnie najbardziej optymalny. Zachowuje przy tym dotychczasowe zmiany czasy zimowy/letni. Dzięki temu dodatkowe godziny zyskujemy i zimą i latem. W epoce globalizacji oraz tanich linii lotniczych (a tym samym jet lagów dla każdego) podnoszone przez niektórych niekorzystne wpływy zmian czasu wydają się błahostką wobec korzyści osiąganych w wyniku zmiany – niczym chwila goryczy podczas przełykania pigułki niwelującej mogącą trwać tygodniami grypę. Zmianą czasu najlepiej pozostawić. Inną alternatywą jest obecny czas letni trwający przez cały rok – da on nam korzyści w zimie, ale nie da tego, co najlepsze: słonecznych letnich, francuskich, wieczorów, którym oprócz promieni Słońca przyświecać będzie radość życia i optymizm. Naprawdę. Wystarczy tylko głosowanie i podpis Prezydenta. Było już wiele głosowań, po których miało być lepiej, a było jak zwykle. Efekt tej jednej, jedynej zmiany odczujemy jednak pozytywnie wszyscy.
Sebastian Dziarmaga-Działyński